Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A myśl rozpaczliwa do głowy się garnie.
O! łatwiej starcowi, łatwiej eremicie
Prowadzić na puszczy bogobojne życie;
Młodociane serce w inszy takt kołata,
Potrzeba dlań uczuć, potrzeba dlań świata!
Niech dźwiga ciężary, niech trudy pokona,
Niech czyny olbrzymie wykwitną mu z łona,
A wtenczas jak święty umocni się w wierze,
I wtenczas znaczenia modlitwa nabierze,
I miłość młodzieńcza, i święta otucha,
I czyn jego ramion, i myśl jego ducha.

XIII.
Jam tych prawd nie rozumiał, i mnie się zdawało,

Że chcąc ducha rozwinąć, trzeba zgnębić ciało;
Że gdy je całkiem zgnębię, że gdy zamrę w czynie,
Doskonalsza modlitwa z mej piersi popłynie;
Że szatan nie dosięże, gdy od niego stronim...
Pasowałem się z sobą, jak święty Hieronim
Na bezludnej pustyni — lecz w tych walkach zgoła
Nie wyszedłem zwycięzcą, jak Doktor Kościoła.
Duch mój pada, lepianka cielesna się kruszy,
Bom nie obliczył zdrowia ni sił mojej duszy;
Usta z głodu sczerniały, pierś pragnieniem gore,
Straciłem w ręku siłę i w nogach podporę;
Gdzie spojrzę, krwawe pręgi latają koło mnie,
Myśl wytężona k'Niebu rwie się bezprzytomnie;
Zapomniałem, kto jestem? gdzie jestem i poco?
Tylko głowa coś marzy, usta coś bełkocą,
Aż w dzikim szumie lasu sen objął mię złoty,
Utraciłem poczucie mej własnej istoty.

XIV.
Palon gorączką, nie pamiętam zgoła,

Jak wiele czasu przetrwałem w tym stanie...
Kiedym się ocknął, poglądam dokoła:
Jam w wiejskiej chacie złożony na sianie,