Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie być zawstydzeń w obliczu dziada
I odnieść korzyść z tego, co gada.

II.
Wolałbym dyszeć jego rozmową

Niż z mądrej książki brać zbudowanie:
Bo słowo w książce — to tylko słowo,
A słowo w uściech — to czyn, mospanie!
Pięknie, kto żywot czynu przeżywszy,
Zgrzybiałe lata gawędką słodzi,
I wiek swój młodszy, żywot szczęśliwszy
Rozpamiętywa na korzyść młodzi.
Raz coś o duchu świętej Ofiary
Taką powiastkę mówił mi stary:
 

III.
Kiedy to w Polsce Niemcy i Piasty

Spieszyli zająć tron po Sobieskim,
Wiódł Leszczyńskiego Karol Dwunasty,
Gorąco było w Księstwie Litewskiem.
Każdy dwór w gruzach każda wieś pusta,
Bo rabowali cudzy i nasi:
Ci stronę Szweda, drudzy Augusta,
A wszystkich razem Szwedzi i Sasi.
Nasz stary, co się różnie obraca,
Służył rycersko w chorągwi Paca.

IV.
Raz coś husarze i petyhorce

Z noclegowiska rankiem ruszyli.
Wtem postrzegamy szwedzkie proporce
Nie dalej może jak o pół mili.
Pan regimentarz i chorągiewni
Krzyknęli: szable mieć w gotowości,
A żeśmy liczby wrogów niepewni,
Kazano z wolna iść przeciw gości.
Spięte rumaki rwą się ochoczo,
Strzygą uszami i zwolna kroczą.