Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ów łacińskie kameny na cześć jego pisze.
Wszyscy tłoczą się społem do komnaty pańskiej,
Zebrzydowski, Przyrębski, Dziaduski, Uchański
Okazują monarsze swą chęć nieobłudną;
Ha! ale w tych pokłonach dopatrzyć nie trudno,
Że futrem lisowatem ich toga podszyta.
Więc waszmość jesteś pewien — znowu Prokop spyta —
Że Ksiądz Biskup Dziaduski jest w stołecznym grodzie?
Pewien jestem — rzekł Gąska — ot tutaj w gospodzie
Jakiś szlachcic sierdzity dziś językiem ruskim
Rozprawiał o swym panu Biskupie Dzieduskim,
Co zbytecznie troskliwy o zbawienie duszy,
I sam pości o chlebie, i dworzany suszy,
Że wkrótce doczekają Przemyślanie biedni,
Jak nakaże z ambony wieczyste suchedni:
A iż Polskę oczyścić od kacerstwa życzy,
Do książek zakazanych i piwo policzy —
Bo to wymysł niemiecki, jak wiara Lutrowa.
Hej, mości Pietrze Czopek! biednaż nasza głowa!
Jak Araby z pragnienia poginiemy marnie,
Jeżeli król mu odda krakowską owczarnię!
Tak powiadał ze śmiechem Gąska siwobrody,
A Prokop brząknął szablą i wybiegł z gospody.


IV.
W długiej, wazko a ciemno sklepionej komorze

Żyje Biskup Dziaduski. Tylko twarde łoże,
Tylko półka z księgami u wilgotnej ściany,
Tylko w ciemnej framudze krucyfiks drewniany
I obraz częstochowski ze srebrnemi szaty:
Oto cała ozdoba pasterskiej komnaty.
A pasterz pokutniczo klęczący na ziemi
Modli się z wielkiej księgi z klamry śpiżowemi,
I woła drżącym głosem: „O sancta Maria!”
I uderza się w piersi, aż echo odbija.
Twarz blada, bo ją postem i czuwaniem niszczy,