Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Któż wie? lecz o spoczynku i śnie ani marzy
Młody kapłan ni młody porucznik usarzy.
Szepcą — a Orzechowski na braterskie łono
Przytulił pieszczotliwie głowę rozpaloną,
I głosem, co mu drżący z pod serca się leje,
W te słowa opowiada swe burzliwe dzieje:



PIEŚŃ TRZECIA.

WYZNANIA.

I.
Jam człek wolny, jam dziecię wolnego narodu —

Za cóż krzepkiemi więzy skuto mnie za młodu?
Ach, ojcze! na toż wyszły twe troskliwe chęci,
Że w przystępie rozpaczy bluźnię twej pamięci?
Nic pomnąc, że o chlebie Bóg dla nas pamięta,
Chciałeś być opatrzniejszym niż Opatrzność święta!
Ojcze! na złeś obrócił rodzicielską wolę,
Kładąc księżą czamarę na młode pacholę...
Bóg mnie stworzył rycerzem na trud i na boje,
Krew gorącą jak lawa wlał pod serce moje:
Lecz ojciec zbyt troskliwy o mój los ubogi,
Skował dziecku łańcuchem i ręce i nogi.
Złotyć to wprawdzie łańcuch, poważny znak cześci,
Na nim krzyż, godło szczęścia i godło boleści...
Przebacz, Chryste! że ręce drętwieją bezwładne,
Że pod ciężarem krzyża Twojego upadnę!
Dano mi go... był złoty... błyskotką omamion
Wziąłem... nie obliczywszy siły moich ramion.
Ale wierzyłem, biorąc święcone błyskotki,
Że jarzmo Twoje lekkie, że zakon Twój słodki;
Ani mi się marzyło po dziecięcej głowie,
Że mądre teologi, uczeni skrybowie
Doszli w Twoich wyrokach przez pracę mozolną,
Że chcąc być doskonałym, człekiem być nie wolno,
Że trzeba skazać serce na kleszcze i noże