Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rumak, spięty ostrogą, więc posłuszny panu,
Przeleciał groblę, mostek pędem huraganu,
Pod górę zwolnił biegu — udała się sztuka,
Począł iść wolnym krokiem, jakby wsparcia szuka;
A Prokop, rozmarzony jakąś dumką błogą,
Ani myśli figlarza ponaglić ostrogą.
Czemże przedsię ta głowa tak mocno zajęta?
Och! dzisiaj w jego duszy uroczystość święta,
Dzisiaj człowiek ciekawy łatwo zeń skorzysta;
Jego żelazny pancerz i pierś przezroczysta,
W ustach dziecinna słodycz, głowa mu się pali,
Samby wszystko wygadał, gdybyśmy spytali.
Lecz wara szperać w sercu, co się dziś wynurza,
Bo jutro...
Ot zagrzmiało — będzie deszcz i burza.
 

XI.
Noc ciemna — na Niebiosach od brzega do brzega

Wrząca chmura grobowym całunem zalega,
Lunęła rzeźkim deszczem, ozwała się grzmotem,
A w namiętnych jej piersiach zagrał puls z łoskotem;
Ciężko westchnęły szturmem nadęte jej płuca,
Wicher łamie gałęzie i piasek rozrzuca,
Leci duch spustoszenia — błysnęło jak wstęga,
I jak gdyby runęła niebieska potęga,
Piorun dwakroć i trzykroć zawarczał u głowy,
Drgnął i palnął ogniście w stary pień dębowy,
Aż jękła czarna puszcza — a po niej szeroko
Toczy się echo gromu, — choćby wykól oko
Nastała czarna ciemność, a z nią cisza głucha,
Jeno deszcz drga w powietrzu i po ziemi plucha
I po liściach łopocze. Błysnęło w oddali,
Znowu wzdyma się wicher, znowu piorun pali,
Posypały się z ogniów lodowate grady,
I organy niebieskie huczą pieśń zagłady,
I straszliwego sądu sygnały złowieszcze...