Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż nim sierota cnotliwa a biedna,
Zabrawszy złoto, zbawienie mi zjedna.
Zabierz i módl się — bo jest wyrok Boży,
Że twa modlitwa Niebiosa otworzy!
Dziewczę się budzi — i patrzy, i słucha;
Zniknął już upiór, zniknął pies z łańcucha,
Jeno we skrzyni migocą się starej
Czerwone złote i białe talary.
Sierota klękła, i łzami zalana,
Zaduszne Psalmy mówiła do rana.
Porankiem wyszła strwożona i blada,
Z płaczem, ze śmiechem swój cud opowiada.
 

VIII.
Zbiegli się ludzie poczciwi a prości —

Patrzą na złoto, lecz nikt nie zazdrości,
Szeptają owszem i młodzi i starzy:
Dawny kasztelan ukrzywdzał nędzarzy,
Zgromadził wiele srebra, i złota —
To łzy sieroce — niech bierze sierota!
 

IX.
W Niedzielę idą przed ołtarza progi

Biedna sierota i młodzian ubogi,
I świętych ślubów zaprzysięgli słowa,
I była huczna biesiada godowa. —
Zabrali skarbiec, i świętym zwyczajem
Dzielą się z Bogiem, bliźnimi i krajem,
Sypią jałmużny ku biednych potrzebie,
Murują kościół, że aż widno w Niebie;
W kościele zasię modlą się co rana
Za wieczny pokój duszy kasztelana.
Rzeczpospolitej dali na usługi
Hufiec pancerzy i jeden, i drugi,
A co zostało, to jakoś się sporzy...
Żyli w miłości i w bojaźni Bożej.