Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W słomianej chacie, na ubogiej niwie,
Wiekby nam płynął, oj płynął szczęśliwie!
Bo niczem praca na polu lub w lesie,
Byle mieć szczęście, jako sercu chce się.
Mało co sercu! kiedy dola nie da...
Ot czeka hańba, albo gorzka bieda!
Wybierz, sieroto, dopóki masz porę —
Nie! ja śmierć głodną w tych gruzach wybiorę!
 

VI.
Wtem zagrzmiał tętent donośny i długi...

To prześladowca ze swoimi sługi...
Sierota drgnęła i pełna popłochu
Tuli się w gruzy... i wpadła do lochu.
I widzi skrzynię okutą w oddali,
Nad nią w powietrzu ognisko się pali,
Klęczy człek w starej rycerskiej odzieży
I pies łańcuchem przykowany leży.
Twarz jego sucha, jakby trupia głowa,
W sobolą szubę i w kołpak się chowa;
Ma siwe włosy, grobem z niego wieje,
Lecz w oczach widać słodycz i nadzieję.
Skinął na skrzynię, potem na dziewoję,
Jak gdyby mówił: „Zabieraj, to twoje!”
I wnet ze skrzyni, jakby cudu dzieło,
Rozpękły sztaby i wieko runęło.
 

VII.
Sierota w strachu zemdlała, upadła,

I słyszy we śnie, jakby głos widziadła:
Owo te skarby we srebrze i złocie,
Ja przed wiekami wydarłem sierocie;
Lecz za tom srogą ukaran pokutą,
Bo serce moje do skarbu przykuto.
I po mym zgonie zostawszy upiorem,
Musiałem jęczeć i czuwać nad zbiorem,