Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

No, cóż tam? jak idzie? jak się wam powodzi?
Tysiące zapytań, jak z procy kamieni,
Rzucają z pospiechem i starzy, i młodzi.

— Źle idzie — rzekł Stefan — skończyła się praca,
Już nasze rojenia minęły, uciekły;
Już Francuz w cieplejsze krainy powraca,
Przemarzły, przelękły, pobity i wściekły,
Bóg z nimi, mój ojcze! ja u was w gościnie,
Konika popasę i ruszam z kopyta:
Za Wisłą, za Niemnem, na cudzej krainie,
Być może, że słońce nam jeszcze zaświta.
O! wtedy to z hrabią rachunek uczynim —
On stchórzył na polu, gdzie ogień się krzesze,
Porzucił nas wszystkich, co byliśmy przy nim,
Zapragnął Paryża i powiózł depesze,
I żołd nasz zagarnął na domiar swej zbrodni.
Ej hrabio, nie ujdziesz pałasza lub kija!
My tutaj krew lejem, i głodni, i chłodni,
A waszeć w Paryżu gdzieś winko popija!
Jedź z Bogiem, pij z Bogiem wesoły i zdrowy,
Nie zginiem bez ciebie, kochany sąsiedzie!
Nas wzięto po pułkach — a szlachcie z Podkowy
Ze strzelbą czy z lancą niezgorzej się wiedzie,
Bo Pan Bóg nad nami litować się raczy.
Zwyczajnie jak wojna — wszelako się zdarzy:
Piotr został raniony od piki kozaczej,
Jan krzyżyk otrzymał za wzięcie bagaży,
Franciszek w szpitalu, bo rąbał się szczerze,
(Nie lękaj się ojcze, nie będzie kaleką),
Mikołaj kapralem przy głównej kwaterze;
O reszcie ja nie wiem, bo pułki daleko.
Dziś idziem do Niemiec, choć pędzą za nami,
Posłyszycie wkrótce nowiny rozgłośne,
A śladem za wieścią my do was, my sami,
Z jaskółką, z bocianem powrócim na wiosnę.