Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


TRZY GWIAZDKI.
GAWĘDA GMINNA.

I.

— Obdarzcie dziada, oo pod waszą chatą!
Dajcie mi chleba, o więcej nie pytam;
Bóg was nagrodzi, a ja biedny za to
Z mojej książeczki rozdział wam przeczytam.
— O i toś uczony, gdy nosisz księgi,
Widać, żeś szlachcic, a więc nie dziwy;
Widać po twarzy, żeś zuch był tęgi.
Widać po oczach, żeś nieszczęśliwy.
— At! litościwy człeku, kiedyś to inaczej
Było ze mną — i szczęście, i postawa hoża;
Dziś za młodość, za szczęście — ot ten kij żebraczy!
Cóż robić? chodzę z kijem, dziej się wola Boża!
Myślisz, widzę, że noszę książeczki światowe?
Nie, to Ewangeliczka, Słowa Chrystusowe!
W niej rozdział po rozdziale przebiegam koleją...
Są mędrcy, co światowe księgi rozumieją.
Widziałem ja tych mędrców własnemi oczyma:
Świecą, jak zimny kamień, przysypany dziarstwą.
Ich księgi... mocny Boże!... ach czegóż tam niema? —
Cha, cha, cha! tylko prawdy ani na lekarstwo!
Nad niemi mędrcy łamią swe uczone głowy.
Nie wierząc w innych ludzi doświadczenie stare;
A chcąc wszystko wyłożyć przez rozum książkowy,
Tylko serca swe suszą, tylko tracą wiarę.
Ejże! źle im bez serca! — Ich oschła nauka
Sama im wykazuje swą lichotę biedną;
Czuje mędrzec ból w sercu, i w głowę swą puka, —
Ej panie ! głowa... serce... to nie wszystko jedno!

II.
— Ot ja powiem o sobie: Służyłem, mospanie,

W zacnym domu — tak sobie, służyłem z nałogu,