Strona:Poezye Józefa Massalskiego t.2.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz trzeba, rzekł, nieodbicie
Być nam już w kniei o świcie.

Zraniło niemiłosiernie moje uszy ostatnie jego słowo. Niepozwalam, krzyknąłem, o świcie; chyba o południu. Oburzył się pan Łowczy na ten myśliwski barbaryzm; inni żartować zaczęli; ja przypomniałem odpowiedź dojeżdżacza, rzekłem zgoda, i poszliśmy spać.

Ledwo ranne błysło zorze,
Już rad nie rad byłem w borze.
Zagrały trąbki, okrzyki,
Harap klaska, pieski gonią,
Strzelce biegą na przesmyki,
Ja pod krzakiem drzémię z bronią.
Aż huczne obok wystrzały
Nagle słodki sen przerwały.