Strona:Poezye Józefa Bohdana Zaleskiego.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lśnią oczyma jak zwierciadłem,
Lecą, lecą.. jedna z drużek,
W górę wzniosła swój paluszek,
Zrozumiałem i upadłem.

Ledwo z oczu znikły czary,
Zaraz głośne serca bicie,
Wyrzucało na głos, skrycie:
Ja to, ja to godzien kary.

Nuż w nieczułość się uzbroją
Wysłuchają skargę skorą,
I Zorynę mi zabiorą,
I Zorynę taką moją!

Nie; Rusałki krzywd nie czynią.
I Zoryna dla mnie wszędzie,
Tu, czy w niebie, zawsze będzie,
I kochanką i boginią.

Lube, smutne na przemiany
Mknęły myśli szybkim lotem,
W tem się ozwał — zatrząsł grzmotem,
Rozgłos silny, niespodziany.

Chór słowików stotysięczny,
Jakby zlany w zgodne tony,
W hymnie rozległ się zmącony,
Harmonijny, tkliwy, dzwięczny.