Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— «Co chcesz tu Maurycy?
Ty, który nim gdzie wnijdę oczerniasz mię gniewnie?»
Maurycy na to — «więcej o tem ani mowy
Ani myśli — czy słyszysz jak pada ulewnie? —
Czas zmienił się — przepraszam cię — jestem nerwowy!»



Tu — samo się przysłowie stare napomyka
Mało gdzie równie trafne — że: racya fizyka!






V. LILIE.




Konna rozmowa, czasem nie jest nieprzyjemna,
 właszcza, gdy księżycowa noc, od spodu ciemna
Od góry jasna, srebrzy drzew wierzchołki pełne,
Jak runa owiec gęsto puszczających wełnę.
Młyny, gdy przytem szumią na stawach, dalekie,
A ku drodze się dęby schylają kalekie
I jest smętno — konie zaś, z jednej będąc stajni,
Strzyżeniem ucha szepcą wzajemną pociechę,
Że spocząć pod znajomą powracają strzechę.
W podobny czas do domu zjeżdżać są zwyczajni
Jerzy i Wiesław — pierwszy na siwym a owy
Na jabłkowitym, perskim, który ma podkowy
Kute w Tobolsku, grzywę czarną, kulę w karku
Iż jest od Kabardyńca kupion na jarmarku.

Jechali więc tyłami stodół, dzwonnic, młynów —
A był nad nimi księżyc pełny, srebrny, cały,
Jak Rzymski medal męża dojrzałością czynów
Zupełnego, co w tryumf przeszedł arkiem chwały
Jak pieniądz srebrny z czasów tragicznych Cezara,
Na którym legionisty postać z ciężarami