Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale ile jest białą? — jej płeć — ani wiem —
Nawet koral ust, nie pomnę jak namiętny!
Śmiech, nim żywy słowa tchem,
Pythagorejsko-smętny. —

Męczennicy nieco w jej skroń nakłonieniu;
Ale w szerokości czoła coś Platona.
Wzrok dziecka w osłupieniu
Z iskrą Pigmaliona!

Coś matrony, coś wodza w piersi potędze,
Jak ta Marja, co za wielkich dni Mojżesza,
Podobna psalmów księdze,
Szła przodem — za nią rzesza. —

Podobna Viktoryi bosej z laurem w dłoni,
Co wskroś obłoków bystro bywa lecąca;
Jak heroicznych koni
Rżenie, do blasku słońca!

Lecz skoro potocznego znów życia tknie się,
Podobna do ucichłej palmy na stepie,
Nieumyślny cień niesie
I nie powiada: «krzepię —»

Ale jakie ma zębów perły? — nie pomnę,
Ani ile jest w rumieńcach jej korali?
— Słowa są wiarołomne —
Skończyłem! — nie wiem dalej — —

V.

I tu przemilkł — bowiem śpiewak owy,
Któremu jedyny wieniec dano,
Uniesiony po nad tłumu głowy,
Gdzie swym laurem skinął, wraz klaskano:
Starcy, dziewki, i hufiec bojowy
I młodzieńcy z tuniką rozwianą,
Jako wielkie morze, w słońca blasku,
Szli — — —
przeszli w historyi-oklasku.




DRUKIEM F. A. BROCKHAUSA W LIPSKU.