Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przychodzień nie śmiał kropli zwiać w miednicę
I zamiast nogi swe, ocierał lice,
Tając że tai łzy, płacz tającemu:
Tak wzajem bali się pytania «czemu?» —
Ciszę tę świętą, przerwał głos od dworu
Zabiegający, wyraźny głos sporu
Między Barchobem a gośćmi — głos, który
Cichł i podnosił się i milkł w parowie
Dwojakiej zda się płci albo natury
Głos, jaki w serio tragediach faunowie
Mogliby jedni wywtórzyć na fletni,
Lub w czasie smutnym ludzie nieszlachetni —
Jakoż, Pomponius był to z swą przebraną
Elektrą — — Barchob ostatnie rzekł słowo
I słychać było że się drzwi ze ścianą
Zwarły, aż młotek uderzył na nowo — —
— — — — — — — — — — — — —

«Oto» — Mistrz rzecze — «masz ich — to — Rzymianie!
Pompejuszowi wnukowie — któremu
Macicę winną ze złota[1] na ścianie
Zawiesił Judzki król lat nieco temu —»
I dodał — «z chwili samego wyboru
Czy nie odgadłbyś fasces i toporu? —
O! ty co zamiast głupiej krwi bedlęcej,
Antiochowych zbiłeś pięć tysięcy,
A powracając do Jeruzalemy,
Zastałeś kościoł chwastami zarosły,
Niemy — i ołtarz mchem zarosły, niemy,
I drzwi spalone w zuzel — gdzie się osły
Tarzały podłe — ty[2] jesteś tu blizko —
Czuję cię przez łzę i urągowisko!» —

«Uszczknijmyż nieco i w jego radości»
Przychodzień rzecze, a jako dni osiem

  1. Tę macicę winną zwaną Terpolis widział jeszcze Flawius Józef w świątyni Jowisza kapitolijskiego, a była ona z napisem: Aleksander, król żydowski.
  2. Judasz Machabeusz.