Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W teatrum, z płutna, rozsuniesz klejoną,
Szczyt jedną wiodąc a spód drugą stroną.

To zwłaszcza śmiech mu do warg przyzywało,
Jak zakazany owoc — albo w mocy
Stawiło takiej, że miotałby skałą —
Gdy — nagle strażnik bram strzegący w nocy,
Krzyknąwszy właśnie przeraził go nieco:
— — — — — — — — — — — — — —
Tak to, nie wszędzie równie gwiazdy świecą! —


XVII.


Na plac z rozbiegu ulic wydarzony
Szerokie wrota pracowni rzeźbiarza
Otworzył człowiek pyłem ubielony —
I jak gdy słońca kto obieg uważa
Wigilie licząc, od wschodu do zmierzchu
Baczył — a potem, włosów wstrząsł kędziory,
Po sobie pojrzał i z rękawów wierzchu
Owiał pył — — ziewnął — wraz wyjrzał i wtóry,
Niemniej w tuniki fałdach ubielony,
Jakby z posągi gdy bywał, wziął na się
Obyczaj bozki Olimpijskiej strony.
Tracąc go, w miarę jak schodzi żyć w czasie —
Za niemi dwoma, z cieniu wyzierały
Antinousa biusty marmurowe
Smutne — jak gdyby płakać wiele miały
Lecz, nieskończony mając wzrok i głowę
Zapominały albo nie umiały. —
Gdy żywi, taką toczyli rozmowę:
«Dioskifilos biustów robi dwieście
Antinousa — dwadzieścia Cesarza —
Co będzie potem? — rozesłał po mieście
Ludzi: z tych każdy chodzi a uważa