Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odbrzękiwały jeszcze w cztery strony.
A postać wieszczki z nich rosnąć się zdała,
Jakoby z kręgu fali poruszonej
I szła, ku gościom, blednąc — przytem drżała,
Lecz nie przez dziewcząt obawę gołębią,
Raczej jak drzewa gdy wiatry je ziębią,
Jesieni skrzydłem odmiatając w stronę
Liście ich, co już żółte i czerwone.

Drżenie zaś takie, że jest z wysilenia,
By drugim swego udzielić natchnienia
I podnieść massę słuchaczy ku sobie,
Szybko się innym udziela; lecz czyni,
Że podnieść mogła ich, o ile w grobie
Umiała własnym pierw być jak mistrzyni.
Więc spiesznie k'wieszczce nawrócili lica
Goście — na sposób każdemu właściwy:
Pomponius z giestem Rzymskiego szlachcica —
Florus, jak człowiek gdy chce pytać «czemu?»
Lecz na obecnych pierw pogląda lica:
Syn Aleksandra, wieniec zdjąwszy z czoła,
Powoli, liście obrywał zielone.
Gdy Arthemidor-mistrz, w pośrodku koła
Stanąwszy — pojrzał w tę i ową stronę,
Na ramię potem rzucił płaszcza koniec
I już miał usta na w pół otworzone
By mówić skoro zawołano — «goniec!»

Był to posłannik Maga — postać chora,
Wchodząca krokiem wstępu i odwrotu,
A włos mająca zlepiony od potu;
Ten ręką z listem do Arthemidora
Skinął i pismo oddał — i znikł w sieni —
Gdy mistrz, to czytał zwitek, to szedł w stronę —
A goście byli nieco zadziwieni,
Sięgając myślą w list i za zasłonę.