Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

«Czasem — do siebie mają to i progi —
Czasem wszystkiego człowiek i nie powie,
Co miał powiedzieć i zgadywać trzeba
Jakiego komu dać o ile chleba — »
To mówiąc zwolna, przerywanym głosem,
Poglądał w ziemię, i gładząc siwiznę
Co raz to rzucił wyplątanym włosem;
A usta, jako gojącą się bliznę,
Pogodnie zwijał i od brwi falami
Do góry zmarszczki mnogie podejmował,
I zamilkł. Strząsnął potem raz palcami,
Jakby zapomniał coś albo żałował —
Akcent co długo nie dał do myślenia,
Czy się już wątek nowy nie wysnował?
Tak — iż Koryncki Mistrz bez omówienia
Ku drzwiom pojrzawszy, najprzód wstał z siedzenia.

Zkąd Jazon wiedział że Zofia doń niosła
Rękopism owy, dziwnie znaleziony?
Zkąd? że i autor nie był oddalony —
Bo szedł z Barchobem — ciekawość choć rosła
Nieraz w słuchaczu takich Maga gadek,
Nikt tego jednak wybadać nie umiał,
Lub szukał w sobie — czyli je zrozumiał? —
Czy nie trafiło się to przez przypadek? —
Wszelako słowa te «osoba ciemna
Za nią tej lektor z rękopismem — dalej
I Autor tegoż —» jako nieprzyjemna
Wieść, brzmiały Zofii gdy przez gaj wracali.


XII.

Syn Aleksander, słysząc z mów Barchoba,
Kto była ona służebna osoba,
Także zkąd niosła drobiazgi kobiece
W koszu — zkąd przez tę wracała ulicę —