Strona:Poezye Cypriana Norwida.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zaiste, odłam to jakiejś świątyni,
Gdzieś barbarzyńskim roztartej obuchem —
Nikt zeń całości nowej nie uczyni,
Ni ją zpokrewni z cudzoziemskim duchem:
Zawsze to będzie pamiątka bez-łzawa,
Czegoś, co nie ma istoty ni prawa.

Ty, coś ją widział, zakryj sobie oczy,
I powiedz co z niej pamiętasz szczególnie?
Nie gładkość czoła, ni wieniec warkoczy,
Pamiętasz jakieś wzięcie się — ogólnie —
I głos: ten słodkie miewać zwykł poczęcie,
Potem się kroplił jako płyn — a potem
Jakobyś srebrnym wydzwaniał go młotem —
Potem — i rylca było w nim zgrzytnięcie!
Ruch też głosowi wtorował, a zawsze
Prędzej, w obejście przechodząc łaskawsze.

Taką to Panią mędrzec gościł w chwili,
Kiedy przez salve mozajką wybite,
Na progach sieni stopami zużyte,
Męże dwaj cichym koturnem wchodzili.
Starszy był w szarym płaszczu i tunice,
A laskę przed się stawiał jako świecę
Prostą, o wiele dłuższą nad użytek.
Każdy zwój płaszcza jego założony,
Jak pargaminu pisanego zwitek,
Łamał się ostro lub obsuwał w strony,
W sposób, iż z tyłu widząc go o zmroku,
Jak sprzęt nieżywy wydałby się oku —
Sprzęt świeżo zdiętą szatą obrzucony.
«Mistrzu Jazonie Magu! rzekł mu drugi
Czy nie raczycie prosto do ogrodu?» —
A w głosie jego było coś i sługi,
I przyjaciela, i blizkiego z rodu. —
Starzec krok zwrócił za odpowiedź całą
I weszli oba, boczną furtką małą.