Strona:Poezye (Odyniec).djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ani ma kiedy, śród ciągłych trudów,
Myśleć o duszy pożytku.

„A gdy ja mówię o prawach ducha,
Jak się podnosi, jak skupia:
To lub się śmieje, albo nie słucha,
Raz nawet fuknał: „Milcz głupia“ —

— „A ty cóż na to?“ — „Zmilczałam skromnie.
Lecz rozważywszy powoli,
Że to o Boga szło, a nie o mnie.
Dostałam jak melancholji.

„Papa się spostrzegł — chciał mię rozbawić,
Potém sprowadził doktora.
Lecz się sam w niczém nie chce poprawić,
A o mnie myśli, żem chora.

„Nie prawdaż, ojcze! że to jest pycha? —
I toć mię trapi najgorzéj.
Bo kto przestrogi Boże odpycha,
Ściągnie nakoniec gniew Boży.

„I biedna mama! — ach! ona może
Jedna mię kiedyś zrozumie! —
Lecz dziś, niestety! jak ojciec w dumie,
Tak błądzi w zbytniéj pokorze.

„Z oczu jéj, z twarzy, widzę, gdy mówię,
Jak chce, by wszyscy słuchali;
Lecz dość niech papa przeciw coś powie,
Prawdy nie szuka już daléj.