Strona:Poezye (Odyniec).djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tam, chcąc szczęśliwe przypomnieć chwile,
Na tym kamieniu usiadłem.

Nagle ze śmiechem zmięszane głosy
Zdumione uderzą ucho.
Powstałem, trwoga zjeżyła włosy —
Lecz wkoło ciemno i głucho.

A wtém, zkąd zarośl nieco otwarta,
Dziewica w białéj odzieży,
A za nią druga, trzecia i czwarta,
Piąta i setna wybieży.

Złote warkocze, wzrok miały czarny,
A gdy już wszystkie wybiegły:
Półkolnym rzędem staną, jak sarny,
Kiedy myśliwca spostrzegły.

Chciałem się cofnąć: — wtém jedna z koła,
Gdy się za krzaki zakradam,
Pomknąwszy ku mnie, głośno zawoła:
„To Adam, siostry! to Adam!“ —

I wnet mię wszystkie wkoło otoczą,
I skaczą, i klaszczą w dłonie;
Te z nich po kwiaty biegną ochoczo,
Te plotą wieniec na skronie.

Stałem — pot zimny wybił na lica,
Głos długo z ust się mych sili:
„Kto bądź jesteście, piękne dziewice!
„Strój czarny pewnie was myli.” —