Strona:Poezye (Odyniec).djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   312   —

W niéj dlań budził się codzień sęp Prometeusza.
Bolom serca uległo ciało — lecz nie dusza.

Nieraz w życiu, powiernik przyjaciół mych bliższych,
I w sercach ich najtkliwszych, i w myślach najwyższych,
Widziałem. jak z cierpieniem łamali się duchem:
Jak kamienném wytrwaniem, lub siły wybuchem,
Tępili lub kruszyli bijące w nich groty.
Lecz tak cichéj, tak słodkiéj, pokornéj tęsknoty,
Tak świętéj uległości woli Ojca w Niebie,
I tak Chrześcijańskiego zapomnienia siebie.
Z jakiemi on trwał mężnie w smutku i boleści,
Ni z przykładu nie znałem dotąd, ni z powieści.

A przecież ciężkie były boleść i żałoba! —
Z wieszczego snać przeczucia, był on pieśń Hijoba
Wytłómaczył przed laty — jak by w niéj dla siebie
Źródło męztwa i siły zgotować w potrzebie.
To téż cierpiał i znosił jak ów Nędzarz Pański.
Jak ów Baranek — symbol siły Chrześcijańskiéj:
Aż Dobry Pasterz ujrzał ozdobę swéj trzody,
I snać przyszedł, by sam ją zanieść do zagrody,
Jak stokroć brał przed wieki, i bierze na ręce,
Bohatersko–męczeńskie dusze, i dziecięce.

Zbliżała się godzina: — a jako gdy słońce
Schyla się do zachodu — wiatry w dzień wiejące
Ucichają, a ono swe blaski promienne
Wciąga zda się w głąb’ siebie, na spocznienie senne,