Strona:Poezye (Odyniec).djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Brzmi jak stróna: — że w téj dobie,
Czujesz sama, że nie w tobie,
Nie w twéj myśli gore owe
Światło twórcze, Memnonowe,
Co jak w piersiach głazu budzi
Głos budzący serca ludzi:
Jak z ust ssących wywieść zdoła
Słowo, które świat obwoła:
Tak z wyższego snać przejrzenia,
Zchodzi na cię z sfer swych górnych,
I dziewicze twe marzenia.
Jak mgły lekkie gór nadchmurnych,
Topi w wieszczych pieśni zdroje.
By szły krzewić na płaszczyzny,
Nie laur tylko na skroń twoję.
Lecz i palmę dla ojczyzny,
Na usłanie drogi Pana! —

Deotymo! na kolana!
Bo tak tylko człowiek może
Przyjąć godnie dary Boże,
I zrozumieć, jako niemi
Cel ich spełnić na téj ziemi.

Deotymo! gdy Pan wzrusza
Lud do czynów w Izraelu,
Tchnie głos z ust Elizeusza,
By przodkując zwał do celu. —
Gdy ma skarać — wprzód ogłasza,