Strona:Poezye (Odyniec).djvu/223

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Tak leniwy myśliwiec, gdy się darmo znuży,
    Odstawi strzelbę, siądzie, i oczu zamruży,
    Gotów nawet zapomnieć strzeleckiego sromu,
    Gdy w wieczór przyjdzie z niczém powracać do domu:
    Wtém mu nagle nad uchem wystrzał zagrzmi w lesie,
    I towarzysz jelenia albo sarnę niesie.
    Więc się zrywa zbudzony, i znów ima broni,
    I chłodząc wstyd na twarzy — wiatry w polu goni.

    Lecz mnież to rość ku tobie zuchwałą nadzieją,
    Serdeczny narodowéj prawdy kaznodziejo!
    Co i sam jéj zbadaniem głębszą myśl zdumiewasz,
    I do serc z pełni serca miłość jéj przelewasz? —

    O! jak snać, jako woda czysta a spokojna,
    Rozlała się w twéj duszy mądrość bogobojna!
    Jak jasno z dna jéj głębi błękit Niebios bije!
    Jak wykwitają myśli, jak wodne lilije!

    Biada mu! kto ją widząc nie będzie się kwapić,
    Przejrzeć się w niéj, oczyścić, a wewnątrz się napić;
    Kto na pamięć ku służbie ojczystéj i Bożéj,
    Kwiatów onych ku swojéj piersi nie przyłoży! —

    Przyszła bowiem godzina skruszenia bałwanów!
    Sam Duch Czasu, Duch Boży, jak brzmienie organów,
    Z tysiąca ust, tysiącem różnych głosów woła:
    Starą Cnotę do domu, Wiarę do kościoła,
    Grzeszników do pokuty; wszystkich samych w siebie,
    I z wszystkiemi o litość do Ojca na Niebie!