Strona:Poezye (Odyniec).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Bo oni biedni, kochać ich trzeba,
„Często słyszałam od matki;
„Zawsze im sama wynoszę chleba.
„Jak który przyjdzie do chatki.

„Ale, mój dziadku! matka mi chora,
„Chce mnie, jak mówi, porzucić;
„Z łóżka nie może wstać już od wczora.
„Ach! jakże nie mam się smucić!

„Całą, noc słysząc jęk nieustanny,
„Klęcząc, prosiłam ze łzami
„Pana Jezusa, Najświętszéj Panny,
„By mieli litość nad nami.

„I ty, staruszku! módl się do Boga,
„Proś go o zdrowie mej matki,
„A przyjm to — choć ja sama uboga,
„Choć to już nasze ostatki.

„Chciałam dziś za to bochenek chleba
„Kupić dla siebie; — lecz lepiéj
„Tobie to oddam; — proś tylko Nieba,
„Niech moje matkę pokrzepi!“ —

— „Tak jest, pokrzepi! będę go prosić,
„Nie próżna twoja otucha!
„Przestań, dziewczynko! ócz łzami rosić,
„Bóg szczeréj prośby wysłucha.