Strona:Poezye (Odyniec).djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóż na to, o! ludzie!? Wierzycie, czyli nie.
Że Bóg jest? że wszystkiém On władnie?
Że piérwéj świat, ziemia i niebo przeminie,
Niż słowo, co wyrzekł: że ptaszek nie zginie,
Włos bez woli Jego nie spadnie?

I wyż więc sąd Boży przesądzać będziecie,
Zamiast sercem uznać w pokorze:
Że dobrem najwyższém snać nie jest na świecie
To, za czém tu goniąc w wir świata bieżecie,
Lecz co z Bogiem złączyć was może? —

A jeśli kto okiem, mgłą ziemską zaćmioném.
I tu ręki Boga nie widzi:
Niech wspomni jak umarł Kleobis z Bitonem —[1]
I jeśli śmiał szemrać nad dziewic tych zgonem.
Niech go przykład pogan zawstydzi!

Poganie w tém Bogów uznali prawicę.
Ofiary zrównali z Bogami! —
I my was nie płaczem, cnotliwe dziewice!
Kto może, niech wasze pociesza rodzice,
A wy — wy módlcie się za nami!
1855.





  1. Kleobis i Biton, synowie kapłanki Junony, wsławieni miłością ku matce, gdy raz, w niedostatku wołów, zaprzęgli się sami do jéj wozu i zawieźli ją do świątyni, a ona w uniesieniu macierzyńskiéj wdzięczności, prosiła Bogów, aby ich obdarzyli największém dobrém na ziemi: oba razem, modląc się przed ołtarzem, nagłą śmiercią tamże zasnęli. — Argiwowie wystawili im posągi w świątyni Delfickiéj.