Strona:Poezye (Odyniec).djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie myśląc nad tém, treść słów swych nieraz
Stosował właśnie k'temu. —
Lecz teraz,
Cobądź miał mówić z razu: — jaskółki,
Jak przed odlotem zebrane w półki —
Czy to za ludźmi? czy na pogodę?
Czy to zwabione przez blizką wodę?
Czy zły duch może wzbudził je raczéj,
Jak zwykł na ziemi wzbudzać krzykaczy,
Aby zagłuszyć: czy radę zdrową,
Czy dobrą sławię, czy święte słowo? —
Dość, że się takie jaskółek stado,
Po nad zebraną ludu gromadą.
Wzdłuż, wszerz zwijając kręconym lotem.
Tak zagłuszało głos swym świegotem.
Że nikt Świętego słyszeć nie zdołał.

Święty więc podniósł dłoń i zawołał:
„Siostry jaskółki! na imię Pana!
Proszę was, zmilczcie!— Pieśń na to dana,
By czy to w waszym, czy w naszym rodzie,
Być ku czci Pana, nie ku jéj szkodzie.
A żeście dość Go wielbiły pieniem,
Więc go uczcijcie teraz — milczeniem!“ —

Skończył — i oto, cud niepojęty!
Nowy ruch powstał między ptaszęty,
Znać jedna drugiéj podaje hasło.
Aż jakby światło, co nagle zgasło.
Szczebiot ich ustał:— i w ciszy głuchéj,
Słychać już tylko skrzydeł ich ruchy,