Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy kto nieopatrzną dłonią
Różane pączki obłamie.
Zaraz i kwiaty smutnie w dół się kłonią,
I na liście rdza pada, rychłej śmierci znamię. —
Gdy tak czuje zwierz dziki, i ptak i roślina,
Czyż wśród ludzi, co chodzą jasnym bóstwa śladem,
Powinna stawać się jadem
Miłość matczyna?

...„Jak dzwonów pogrzebnych echo,
Dotąd mi w uszach brzmi płacz niemowlęcia,
Co obcym ludziom rzucone, jak szczenię,
Gasło pod wieśniaczą strzechą,
Czekając śmierci — i wniebowzięcia.
Dotąd mam przed oczyma to smutne spojrzenie,
Czepiające się trwożnie cudzych, zimnych twarzy,
I liczko tak żółte, jak kwiat nenufarów,
I nad skroniami z włosów jedwabistych diadem,
I złocistszą od niego męczeństwa koronę,
Co blaskiem nieziemskich czarów
Świeciła nad czołem bladem.
Ach! w mogile nawet mnie obudzi
Tego jęku wspomnienie szalone,
Co z ust, które gorączka zmieniła w krwawniki,
Dobywał się błagalny, głuchy, prawie dziki,
Jak krzyk duszy za czyścową bramą, —
I wśród gromady wstrętnych, zapłaconych ludzi,
Bez skutku wołał: „Mamo! mamo!”