Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
69.

Żyła tam w róż kompanji, sama jako róża.
Kiedy Otton ją ujrzał na tle krajobrazu
Czerwcowego, co w słońcu i we mgłach się nurza,
Fantastycznem zjawiskiem zdała mu się zrazu,
Więc powstawszy, „dzień dobry” szeptał jakby we śnie —
A ona rzekła z śmiechem: „Chodź pan na czereśnie!”

70.

Odmówić, znaczyłoby zostać hotentotem.
Poszedł więc — a pasterka z nimbem koło skroni
Zawiodła go w głąb sadu, gdzie przesiana zlotem
Półmroczna i jaśminu pełna dusznej woni
Rozciągała się w słońcu drzew i ziół gęstwina.
Poszedł — i od tej chwili gmatwać się poczyna

71.

Powieść moja, co dotąd szła prościutkim szlakiem.
Otton rwał rubinowy owoc, i uczenie
Rozmawiał z towarzyszką stojącą za krzakiem;
Ona zaś miała dziwne na twarzy płomienie,
I powtarzając ciągle: „ach! jak dziś gorąco”
Zasłaniała się dłonią, najwyraźniej drżącą...