Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
PUSTKOWIE.


Ani drzewa, na którem wiatr wygrywać umie,
Ani zdroju, co skargę w cichym kryje szumie,
Ani gwiazdy, patrzącej z poza krzewów sieci,
Ani ptaka, co z pieśnią do kochanki leci,
Ani słońca umarłych za krepą obłoku
Nie dojrzysz tu, w półświetle jesiennego zmroku.

Ciemna, pusta równina. Gdzieniegdzie na ziemi
Głaz się bieli, chwastami zarosły dzikiemi;
Gdzieniegdzie przebiegają myszy rudowłose,
Lub wilgotna ropucha czołga się na rosę;
Gdzieniegdzie, do nocnego podobna włóczęgi,
Pełznie żmija, w brunatne malowana pręgi,
A wśród zielska, jej oko tak połyska krwawe,
Jak pierścionek z rubinem upuszczony w trawę.
Na środku, czarną masą wyrosły z poziomu,
Jak garb, sterczy w ciemnościach dom — raczej: trup domu.

Straszna jest wrzawa bitwy, na którą się składa:
Ryk armat, potężniejszy, niż ryk lwiego stada,
Trąb grobowe mruczenie, wrzask pijany ludzi,
Którym w piersiach szakalów drapieżność się budzi,