Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rannych jęk, krzyk zwycięzców, i w krwawej kałuży
Konających chrapanie. Strasznym jest zgiełk burzy,
Kiedy przy deszczu świateł i gromów ulewie,
Druzgocze puszcz olbrzymy: dęby i modrzewie,
Kiedy ze skał wierzchołka gniazda orłów zrzuca,
I wyje, jakby miała psie lub wilcze płuca!
Kiedy ogniem wypala swej drogi koleje,
Oczerwienia się szalem, łzy wściekłości leje,
Niebu grozi, tytanów uniesiona pychą,
A chwilami bezsilna, mruczy i łka cicho...
O tak! straszna jest burza, konwulsja żywiołów,
Ze sforą głodnych wichrów idąca na połów!
W czarną ziemie gdy sieje ludzi białe kości,
O tak! straszną jest wojna, konwulsja ludzkości!
A jednak, nad te siły, których grozę zmniejsza
Nadzieja, złote bóstwo — stokroć jest straszniejsza,
I stokroć więcej złego wyrządza na ziemi
Cisza, — upiór z ustami wiecznie zamkniętemi!

Ciszą jest przypływ morza, gdy topi milczące
Setki ludzi i siedzib rybackich tysiące;
Ciszą jest ludzi-kretów fałszywa oświata,
Gdy miny zakopuje pod budynek świata;
Ciszą zbrodnia, nim chwyci żelazo zabójcze,
Ciszą rozpacz, nim przejdzie w myśli samobójcze,