Strona:Poezje Wiktora Gomulickiego.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

On to w Łowiczu, w kole młodej szlachty,
Podniósł krzyk wielki przeciwko pisarkom,
Którzy w gazetach, tak wielkich jak płachty,
Nigdy pokoju nie dając jarmarkom,
Ganią koniarstwo i żydowskie pachty.

On to raz wyrzekł na mównicy z beczek,
Że okpić żyda nie jest żadnym grzechem;
Co komuś było powodem do sprzeczek,
Ale co większość przyjęła ze śmiechem,
Krzycząc, „niech żyje nasz dzielny Jasieczek!“

On (bo inwentarz jego dzieł nie krótki)
Pół wsi przybyszom odstąpił giermańskim,
I na pniu lasek sprzedawszy młodziutki,
Chwycił się wreszcie obyczajem pańskim,
Karcianych igrzysk i pędzenia wódki.

On... ale dosyć. Kto z was epilogu
Ciekawy, niech się rozejrzy dokoła. —
W wiejskim gdzieś dworze, zobaczy przy progu
Postać, co zda się na pozór wesoła,
Lecz ile cierpi, to wiadomo Bogu...

Jeśli więc pozna, że ta postać licha
Pragnie być zawsze słodką, jak karmelek,
I jakby wszystka zamarła w niej pycha,
Pokornie korki wyciąga z butelek
I intonuje pieśni do kielicha;