Strona:Poezje Teofila Lenartowicza2.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrząc się na to Franciszek cichy,
Myślą wędruje pomiędzy mnichy.

Aż król zagada: — No cóż mój stary?
Kiedyć podanéj odmawiasz czary,
Chciejże jak wieści krążą śród ludu,
W naszych tu oczach dokazać cudu.

A święty milczy, głowa schylona
Między zawiędłe spada ramiona,
Ani się zgorszy poczciwa dusza,
Oczy przymyka ustami wzrusza,
Na lada słowo mówić nie skory,
Dogodnéj sobie ugląda pory.

Aż w ciągu uczty gdy coraz nowe,
Znoszą a wnoszą statki stołowe,
A coraz inne półmiski śrebrne,
— O! królu rzecze i czy to potrzebne?
Na jednę ucztę tyle krwi przelać,
Tyle skowronków w polu nastrzelać,
Proszęż cię tedy, wielmożny panie,