Strona:Poezje Teofila Lenartowicza1.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I rozrastały się w czarnéj przestrzeni
Straszliwe palce niszczących płomieni.
Potem ta ręka nad głowy motłochu
Nad pałacami zwolna się ściskała,
I w tym uścisku miasta część zgorzała,
I zamieniła się w czarną garść prochu.

O! widzieć było tę noc straszną zgrozy,
Te bramy z ognia gdzie oczy powiodą,
W kanały konie spadające, wozy,
Z trwogi przed ogniem ginących pod wodą.
Widzieć te było okrętowe żagle,
Jak się na rzece zapalały nagle,
Jakby olbrzymich ptaków skrzydła białe,
I opadały w wodę spopielałe.
Ryk i huk dzwonów i śród ludu ryków
Przelatujące wojsko niewolników.

Oczu od dymu nie mogłem otworzeć,
Od iskr się ogniem zajmowała szata,
Sodoma niegdyś musiała tak gorzeć,
Biegłem, a za mną głos ten: koniec świata!