Strona:Poezje Kornela Ujejskiego.djvu/048

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    I jak łódź, długo więziona w przystani,
    Zerwawszy łańcuch, buja po otchłani,
    I skał niepomna ukrytych pod wodą,
    Zgubną swawolę nazywa swobodą,

    Tak lud nasz wybiegł w bezdroża manowców;
    A więc Ty Panie, coś strażą wędrowców.
    Tę łódź błądzącą, do brzegu nakieruj.
    My jej wioślarzem — a Ty Panie steruj!


    2.

    Inni znów, ślepą trapieni bojaźnią,
    Wrogu hołdują, z wrogiem się przyjaźnią;
    Jadem powolnym krąży w nich zepsucie.
    Pycha w nich piątrzy a trawią ich chucie.

    Jeźli się skruszą, to sercem niecałem;
    Jeźli się zerwą, to krótkim zapałem;
    Niezdolni wznieść się do żadnej ofiary,
    Popchnięci, w przyszłość idą — lecz bez wiary!

    Słabe to duchy! Marne samoluby!
    Syny to ciała, frymarki, rachuby!
    U nich to wielkie, co stoi przed twarzą,
    To tylko ciężkie, co na dłoni zważą.

    Kiedy ich matka z grobu wstaje wskrześnie,
    Oni wołają: Zawcześnie! zawczesnie!
    I każą biednej aż do jutra czekać,
    A sami będą przed jutrem uciekać.