Przejdź do zawartości

Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
W ALBUMIE M. HERTZOWI.


Miałem sen dziwny — o! wybacz sny moje,
Bo cóżem winien że miewam widzenia?
W tym śnie widziałem oblicze z kamienia,
Serce kamienne i duszę kamienną,
I precz odegnać chciałem marę senną,
Bo owo serce z głazu — było twoje!

Widziałem potem jak zszedł anioł pychy,
I tworzyć pieśni dla zysku ci kazał —
I zamykały się lilji kielichy,
Jakby z obawy, by tej sprosnej chwały
Śpiew, białej szaty ich kwiecia nie zmazał —
A ptaki w gaju z boleści — konały.

Lilije więdły, konały słowiki,
A ty śpiewałeś sławę Teutonów!
W około brzmiały na cześć twą okrzyki:
„To król harmonji, to miljoner tonów!”
A ty z monarszo-bankierską szczodrotą,
Głodnym roniłeś piosenki jak złoto.

Nagle w mych oczach zrobiło się ciemno.
Serce się dziwną ścisnęło żałobą,
Widziałem przepaść w którą ty leciałeś!

W tem się ocknąłem — patrzę, a przedemną
Stoi mój anioł — lecz nie sam, bo z tobą
A ty mi do snu piosenki śpiewałeś!