Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O, nocy letniej ciszy utajona!
W niemej modlitwie twoich łąk i gajów,
W ciszy twych jezior, w westchnieniu ruczajów
I sama w sobie — bądź błogosławiona!

Kiedy się wsłucham w twą czarowną ciszę
I uchem mojem nocne szmery łowię,
Badam twój oddech i wyraźnie słyszę,
Jak się w twem cieniu modlą aniołowie.
Wieczorna zorza, jak lampa zamglona,
Niepewnym blaskiem miga na lazurze,
I słyszę jęki z głębin ziemi łona,
Na skrzydłach twoich płynące ku górze.

Leśne ptaszęta, kwiaty i płaz lichy,
Wzorzyste łąki i zamierzchłe knieje,
W twojem objęciu znajdują sen cichy
I pokrzepienie i jutra nadzieję.
Wszystkich utulasz w matczyne ramiona,
Chłodną im ręką ścierasz krople znoju,
Dla wszystkich jesteś równie upragnioną,
Tylko dla zbrodni nie znasz ty pokoju.

O nocy! dla niej straszne są twe cienie!
Jak blade widmo stajesz przed oczyma,
Na czole twojem iskrzą się płomienie
Jak u bram piekła: „tu nadziei nie ma!”
I próżno zbrodzień w twoją głębię czarną
Ucieka, ciszy łaknąc w twoim cieniu;
Bo choć mu spuścisz snu makowe ziarno,
Choć sen dasz oczom — nie dasz go sumieniu!
W twym chłodzie jego nie ostyga czoło,
W twej ciszy burza gra w sercu Kaina —
I gdy cię wszystko błogosławi w koło,
On jeden tylko twą ciszę przeklina!