Strona:Poezje (Władysław Bełza).djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I.

Cudnaż to była, cudna okolica!
Mała polanka rozkwitła wśród gaju;
Nocą srebrzona blaskami księżyca,
Co się w krysztalnym przeglądał ruczaju;
Rankiem, oblana purpury odbrzaskiem,
Jakby rusałka wybiegła z wód cieni,
I pereł rosy świeciła się blaskiem,
I złotym wieńcem ognistych promieni!
Zmrokiem, gdy pieśni ptaszej zamilkły gwary,
Jakby ją nocne trwożyły widziadła,
We mgły tajemnej osłoniona czary,
Pod cienie jodeł — jak gołąb' przypadła!

Tuż biały dworek, dumne wznosił czoło,
Mchem siwiejącym okryte w około.
A przed nim ganek na słupach oparty,
Stół i dwie ławy, i daszek odarty
Z gontów, świeciły — jednak zawsze czyste,
Gdy się w nich słonko przejrzało złociste.

W jarze wrzał potok, a nad jego brzegiem,
Płaczące brzozy przyklękły szeregiem,
I ciche łkania i skargi swe wdowie,
Szeptały nurtom, niebu i dąbrowie.

W polu szerokiem widniał dąb prastary,
Świadek nie jednej niebios, ziemi burzy —