Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I odleciał żuraw do braci żurawi. —
Wachmistrz wąs pokręcił i tak swoim prawi:
«A to mi orator! w słowach nie przebierał,
«Krótko wyciął prawdę jakby nasz Jenerał.
«Jeśli z wiosną ruszym gromadniej i skorzej,
«To i bez Francuzów — przy pomocy Bożej —
«Przepędzim Moskala za świata krawędzie.
«Chłopcy! w górę uszy! — Polska znowu będzie!»





V.
MĘCZENNIK.

Straszny dzień sądu na rynku Warszawy!
Każda z przybocznych rojna w tłum ulica:
Tłum przerażony, milczący i łzawy;
Przodem piechota, po bokach konnica,
A w samym środku stoi szubienica.

Oh! nie złoczyńcę przywloką tu kaci!
Lecz wielki sercem, duchem nieskalany,
Żołnierz bez trwogi, wódz walczących braci —
Za to, że kraju chciał skruszyć kajdany,
Carskim wyrokiem dziś będzie karany!

Przybył męczennik — w oczach wzrok niezlękły —
A rajski spokój twarz mu rozaniela;
Zebrane tłumy, szlochając, przyklękły:
On je żegnalnem wejrzeniem obdziela —
I do ust ciśnie godło Zbawiciela!

Sam wszedł na szafot, co świętych nie plami —
Lecz gdy kat powróz mu wkładał na szyję,
Wykrzyknął głosem, co wstrząsnął sercami
I gdzieś aż niebios sklepienia przebije —
«Niech żyje Polska! Ojczyzna niech żyje!»