Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już dłuższą o tych kursach nie dręcz mnie rozmową:
Usłyszałaś Wasani me ostatnie słowo. —

(Po chwili — mówi spokojnie.)

Teraz do interesu. — U twojego syna
O jakąż się to sumę lichwiarz dopomina?

pani hrabina, nieśmiało.

Dług ten, do piędziesięciu tysięcy dochodzi —
Ale niechaj nie myśli papunio dobrodziej,
Że Marcel wziął to wszystko — niech papa pamięta
Iż tu weszły w rachunek procentów procenta,
Koszta — —

pan bonawentura, żywo.

O tych szczegółach nie gadaj mi dłużej,
Nie brudź ust twych tem błotem z żydowskiej kałuży!

(Po namyśle.)

Ha! piędziesiąt tysięcy! to pieniądz dość duży;
Na sport trzebaby widzę fortuny książęcej —

(Pokazując na stojącą szkatułkę.)

Mam tu w listach zastawnych dwadzieścia tysięcy —
Jeśli dziś Tatarkoski kupca nie ominie,
Przeszło tysiąc talarów za wełnę mi wpłynie —
To już kwota nie lada! — a dodamy do niej
Sumę, która się zbierze z wyprzedaży koni.

pani hrabina, z przerażeniem.

Co? konie —

pan bonawentura, z uśmiechem.

Tak kochanko! wyprzedamy konie!
A za niemi i drabów angielskich wygonię,
Że mi się nie obejrzą aż gdzieś tam za morzem. —
Tym sposobem kres zbytkom stajennym położym.
A co? czy nie pochwalasz słuszności mych planów?

pani hrabina.

Dzięki papie za pomoc! — Ale się zastanów
Drogi papo — że raptem odjąć Marcelemu
Wszystkie konie — —