Strona:Poezje (Gaszyński).djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A w istocie, stanęła tajemna umowa,
Że niefortunny jeździec w błoniach Mokotowa,
Dla innych, którzy przed nim dobiegną do celu,
Wyprawi suty obiad w angielskim hotelu!

pan bonawentura.

Rozumiem! — choć na blichtry umysł we mnie tępy —
Pozory! szych! — ot, wieku waszego postępy!
Dziś pod ten wyraz postęp każda rzecz się garnie,
Jak ćma ślepa, co leci pod jasną latarnię!
Wszak Waść mówił, że kursa także prostą drogą,
W same centrum postępu wprowadzić nas mogą!

pan marceli.

Mówiłem i potrafię dziadzi dowieść snadnie,
Że ztąd niejedna korzyść na Królestwo spadnie.
Premja, które rząd daje stały się zachętą:
Już w kraju chowem koni szczerzej się zajęto.
Stajnie dotąd ubogie — lecz będzie inaczej,
I co rok więcej u nas dziadunio obaczy
I arabskich ogierów i angielskich klaczy!
Krew Folblutów ze swojską gdy się mięszać zacznie,
Nasza rasa krajowa poprawi się znacznie
I dojdzie aż do tego, że za sto lat może,
Tak jako dzisiaj wełna, konopie i zboże,
Koń polski jako towar będzie szedł za morze!
Mamże jeszcze coś dodać o kursów potrzebie?
Ich użyteczność jasna jak słońce na niebie;
Bo jako żołnierz młody wykształca się w bitwach,
Żak w szkole, wyżeł w polu, tak koń na gonitwach.
Więc powtarzam co prawda, prawda oczywista,
Że z warszawskich wyścigów cały kraj skorzysta.

bonawentura.

Marcelku! choćbyś gadał jak Demosten grecki,
Nigdy tego nie pojmie mój rozum szlachecki,
By dla tego — że gdzieś tam, angielska kobyła
Bez szwanku kilkanaście płotów przeskoczyła,