Strona:Poeci angielscy (Wybór poezyi).djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niechaj więc świszczą wiatry! Ich muzyka
Oto melodya dla mojego ucha!
Niech ją łagodzi nocny wrzask puszczyka,
Ptaka ciemności, co huczy i słucha,
Jak tam brać jego w bladem świetle puha,
I z nią rozmowy wiedzie tajemnicze
Nad Palatynem, skrami z oczu bucha
I bije skrzydłem!... Ludzkich cierpień bicze
Czem są przy tym ołtarzu?... Swoich już nie liczę!

Cyprysy, bluszcze, mirt i rozchodniki,
W jeden kłąb zrosłe, połamane łuki,
Zbite sklepienia, zwalone portyki,
Kolumny w drobne potrzaskane sztuki,
Freski, obmokłe od cyprysów, huki
Sów, jakby w nocy — — cóż to? gmach nielada!
Łaźnia? Świątynia? Spytaj się nauki!
«To mur!» tak ona, zbadawszy, powiada.
Na wzgórze spójrz cesarskie! Tak potęga pada!

I ten jest morał wszystkich dziejów człeka —
A co raz było, ciągle się powtarza:
Wolność i sława, a gdy ta ucieka,
Zbytek, zepsucie, w końcu dzikość wraża:
Choć wciąż Historya ksiąg sobie przysparza,
Ma tylko jedną kartę: tu ją czytać,
Tu, gdzie tyrania, strojna w płaszcz cesarza,
Zebrała wszystko, o co może pytać
Oko, ucho! Lecz w słowach prawda nie wykwita-ć.

Podziwiać, gardzić, śmiać się, płakać — treści
Dla wszystkich uczuć tutaj ci nie zbędzie,