Strona:Podróże Gulliwera T. 2.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pięcioma laty opuściłem; w tenczas panował pokój między Anglią i Portugalią, spodziewam się przeto iż nie obejdą się ze mną jak z nieprzyjacielem, nie zamyślam bynajmniej wyrządzić komu jakiej szkody, jestem biedny Jahu, szukający samotnego miejsca dla przepędzenia tamże reszty nieszczęśliwego mego życia.

Gdy majtkowie ze sobą rozmawiali zdawało mi się, iż nic nienaturalniejszego w życiu nie słyszałem, tak jak gdyby pies, krowa lub Jahu z kraju Houyhnhnmów chciał mówić. Nie mniej zadziwieni byli portugalczycy nad moim osobliwym ubiorem i wymawianiem wyrazów, które jednakże dosyć dobrze zrozumieli. Mówili do mnie z wielką ludzkością i dobrocią ciesząc mnie, iż kapitan niezawodnie mnie darmo do Lisbony ze sobą weźmie, zkąd do mojej ojczyzny będę mógł powrócić: że dwaj z nich udadzą się natychmiast do kapitana, dla uwiadomienia go o tem co zaszło i odebrania jego rozkazów; lecz tym czasem zwiążą mnie, jeżeli im nie dam słowa iż nie ucieknę. Osądziłem iż najroztropniej będzie poddać się ich woli.

Byli bardzo ciekawi dowiedzieć się mojej historyi, lecz mało ich moja opowiedź zadowolniła, i myśleli iż nieszczęścia moje pomięszały mi rozum. Po dwóch godzinach, statek który zawiózł wodę do okrętu powrócił naładowany naczyniami i z rozkazem kapitana, ażeby mnie ze sobą na statek zabrali. Prosiłem na kolanach, żeby mi wolności nie odbierano, ale nadaremnie. Związano mnie po-