Strona:Podróże Gulliwera T. 2.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szek wyglądających jak flety i oboje, i mostka cielęcego przedstawiającego harfę. Służący pokrajali chleb w formy cylindrów, paralellogramów, i innych figur matematycznych.

Podzas obiadu pozwoliłem sobie spytać się o nazwiska wielu rzeczy w jzęyku krajowym, i znakomici towarzysze moi byli łaskawi odpowiadać mi przy pomocy swoich budzicieli, w mniemaniu zapewne: że bedę podziwiał ich zdolności i talenta nadzwyczajne, jeżeli potrafię rozmawiać z nimi. Niezadługo byłem wstanie żądać chleba, wina i innych rzeczy potrzebnych.

Po obiedzie, oddalili się goście moi, i jeden człowiek z budzicielem przyszedł do mnie, mając ze sobą pióro, atrament, papier i kilka książek, w celu uczenia mnie — jak mi znakami dał do zrozumienia — języka krajowego. Byliśmy razem przez cztery godziny, i przez ten czas napisałem w dwóch przeciwległych kolumnach mnóstwo wyrazów z tłomaczeniem: nauczył mnie też na pamięć wielu krótkich peryodów, których sens dał mi poznać, czyniąc to, lub każąc czynić budzicielowi co znaczyły. Pokazał mi też w jednej książce figurę słońca, księżyca, gwiazd, zodyaka, zwrotników, i kół biegunowych, powiadając mi nazwiska tychże. Opisał mi także instrumenta muzyczne i pokazał mi sposób grania na nich. Po lekcyi ułożyłem sobie z tego wszystkiego mały słowniczek i w przeciągu kilku dni umiałem, dzięki dobrej pamięci mojej, dosyć dobrze po laputańsku.

Wyraz, który przez „latająca lub unosząca