Strona:Podróże Gulliwera T. 1.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

3ech łokci od oczów swoich, dla lepszego mnie przypatrzenia się. Domyślałem się jego zamiaru, i wisząc w wysokości sześćdziesiąt stóp w powietrzu nie ruszyłem się bynajmniej, chociaż z obawy abym się z ręki nie wyśliznął mocno mi boki ściskał. Wszystko na com się odważył było, że podnosząc oczy do nieba i składając ręce jak do modlitwy, wyrzekłem w najżałośniejszym tonie kilka słów do mojego położenia stósownych, gdyż lękałem się mocno ażeby mnie nie zgruchotał rzucając na ziemię, jak my nieraz z nielubionemi zwierzątkami czynić zwykliśmy. Lecz szczęściem głos i postawa moja podobały mu się: przypatrywał mi się z największą uwagą, i zdawał się dziwić słowom przezemnie wyrzeczonym acz jemu zupełnie niezrozumiałym. Tym czasem nie mogłem się wstrzymać od mocnego jęczenia i kiwania głową, chcąc mu tem oznaczyć boleść którą mi jego ściskające palce sprawiały. Zdało mi się że mnie zrozumiał, bo jak najłagodniej włożył mnie do kieszeni i udał się do swego pana, bogatego dzierżawcy, któregom przedtem widział na polu.

Ten skoro mnie zobaczył, uciął kawałek źdźbła, grubości najmocniejszej trzciny, podniósł nim poły mej sukni, trzymając ją za naturalną skórę, odmuchnął mi włosy, dla lepszego przypatrzenia się mojej twarzy, a zwoławszy swoich ludzi pytał się ich, jakem się domyślał, czy więcej takich zwierzątek na ziemi nie znaleźli. Potem położył mnie powoli na ziemię, a to na czworak, lecz ja natychmiast wstałem, i przechadzałem się przed nim, dla pokazania że nie myślę im uciekać. Usiedli na