Strona:Podróż więźnia etapami do Syberyi tom 2.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uciekli w głębią borów, a zdala słychać dzwonek pocztowy jadącego czynownika; brzmi on w uszach spokojnych mieszkańców jak złowieszczy zwiastun ucisku i zdzierstwa. Okuci w żelaza, ślizgamy się po błocie; słabi padają i pociągają za sobą mocniejszych. Po dwudniowej, trudnej podróży stanęliśmy we wsi Żyl, ozdobionej cerkwią.
Dzień wypoczynku nie wrócił mi sił; nie mogłem iść piechotą i oficer dozwolił mi jechać podwodą, lecz bojąc się, ażebym nie uciekł, kazał mi obie ręce leżącemu przykuć do kibitki. Leżąc w niewygodnem położeniu, wlokłem się za aresztantami, którzy mimo przykrej drogi chórem wyśpiewywali rozmaite pieśni. Kilku odznaczających się dobrym głosem przewodniczyło śpiewakom; oni solo śpiewali całe strofki, a chór odpowiadał im wykrzykując i poświstując zwrotki ciągle powtarzające się. Ze wszystkich, śpiewaków najdonośniejszy głos ma Marfa, w mocy i w potędze głosu ani jeden mężczyzna dorównać jej niemoże; dobrze zbudowana, podobna do grynadyera, mogłaby komenderować batalionem lub pułkiem.