Strona:Podróż Polki do Persyi cz. II.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

katastrofę. Złamała się oś powozu. Jesteśmy w czystem polu równie daleko od Kazbinu, jak od Aga-Baby, nikogo na drodze nie widać. Dobra godzina mija, jedzie wreszcie jakiś dallal w stronę Kazbina. Zachęcony hojnym piszkieszem, zawraca do Aga-Baby, by sprowadzić naszych służących i konie. Dallal ma dobrego osiełka i pędzi szybko; po trzygodzinnem bezradnem wyczekiwaniu pod słońcem, która zwolna nas roztapia, widzimy wreszcie nasze konie.
Wczoraj straciliśmy pół dnia, dzisiaj kilka godzin; trzeba będzie robić podwójne etapy; statek nie czeka. Nie zatrzymujemy się więc w Aga-Baba, gdzie mieliśmy wypocząć w południe. Dziwnie wygląda ta wioska, ogrodzona murem błotnym, a której domy tak są do siebie zbliżone, że z „balakhaneh” z jednego na drugi przechodzić można i spacerować po dachach, jak po równej drodze.
Minąwszy tę osadę, zaczynamy piąć się w górę. Następna stacya pocztowa Mazreh jest już prawie u stóp Elbrusu. Zbiór to nędznych i brudnych lepianek. W czaparkhanch (dom pocztowy) dymno, duszno i przeraźliwie smrodno; oddychać niepodobna. Wychodzę przed dom i znajduję przyczynę zatrutego powietrza: o kilka kroków odedrzwi przy bocznej ścianie gnije koń zdechły, nad którym krążą czarne chmury much i mustyków; poszarpane to już przytem przez różnych drapieżników, żądnych padliny. Musimy się tu, niestety, zatrzymać chwilę, aby dać wypocząć koniom, bo następna stacya daleko, lecz rozkładamy manatki na trawie o paręset metrów od czaparu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .