Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wielkie kataklizmy przejść musiały nad tym kątem ziemi i wstrząsnąć jego łonem, przetworzyć jego postać. Chwilami mury gór stoją prostopadle i tak do siebie zbliżone, że w ciasnej gardzieli między niemi jedno zwierzę stąpa z trudnością. Ze ścian skały sączy się woda kroplami; drogę przecinają cienkie smugi strumieni.
Idziemy tu piechotą, bo kedżawe trą się wciąż to z jednej, to z drugiej strony o gór występy, co arcy-nieprzyjemne sprawia wrażenie ofiarom, zamkniętym w tych budach. Droga, zawalona omszałemi głazami, pnie się w górę linią dziwacznie pokręconych wysokich schodów, a następnie biegnie w dół równie gwałtownym spadkiem. Raz jeszcze podziwiam zdumiewającą zręczność górskich zwierząt; stąpają przezornie, lekką a pewną nogą; nieraz poślizną się, nieraz kamień z pod stóp im się toczy — nie upadają nigdy.
Zatrzymujemy się w tej części drogi u Armeńczyków, bo spotykamy li tylko wioski armeńskie. Na dwóch ostatnich noclegach panuje w domu względna czystość i znać, iż mieszkańcy odczuwają pewną potrzebę wygody.
Izdebki wysłane są matami, na które rzucono kilka małych dywaników. Okienka mają szyby z grubego, tłuszczem przesyconego papieru. Zewnętrznie wyglądają te domostwa niepozornie; wyższe może nieco od chłopskich naszych chałup, lepione są z gliny i błota; płaski dach, z błota pomieszanego ze słomą, spoczywa na kilku krzyżujących się belkach.
Czwartego dnia szkli się zdala uśpioną taflą