Strona:Podróż Polki do Persyi cz. I.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

długiemi alejami ogrodów, nie spotykając jednego choćby domostwa. Wreszcie wjeżdżamy w ulicę, pełną biednych kramów, oświetlonych naftowemi lampami, a założonych to owocami, to towarami korzennemi, to chlebem.
Każemy czerwadorom wieźć się do Abbas-Ali-Khana, dyrektora poczt i telegrafów, do którego otrzymaliśmy polecające listy od konsulów w Trebizondzie i Erzerumie.
Słabo wierzymy po Awadżyku i pośrednich stacyach w gościnność perską, lecz choćby nas najgorzej przyjęto, przestaniemy wreszcie mieć przed oczyma wstrętne postacie naszych czerwadarów i katów. Skręcają oni właśnie w ohydny zaułek, dowodząc, że dyrektor poczt tam mieszka.
Nie wiem, jakie przeczucie nas tknęło; w głosie Tatara zabrzmiała widać fałszywa nuta. Przez głowę szybko mignęła myśl, że dom człowieka należącego do najwyższej arystokracyi Persyi, nie może znajdować się w tej okropnej uliczce.
Mąż mój, wydobywając rewolwer i wyrzucając z ust cały zapas turecko-tatarskich przekleństw, w których się wykształcił w drodze, każe zawracać czerwadarom, gdyż Abbas-Ali-Khan tam nie mieszka.
Do dziś dnia zastanawiam się — nie znajdując na to odpowiedzi — czy Tatarzy byli w porozumieniu z żołnierzem, czy też chcieli skorzystać z jego nieobecności i zawlec nas do jakiegoś zbójeckiego schroniska.
Faktem jest, że dyrektor poczt mieszkał