Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się zupełnie zdrów... W gardle ślina schnie jak w piecu... Daj mi wody (Regina nalewa szklankę wody i podaje mu). Nie mogę... mdło, obrzydle mdło... (Krztusi się). Prawie nic nie jadłem, oprócz pomarańczy... i tego daktyla. Jakże dławi...
Regina. Gdzie ojca głównie boli?
Makary. W całem wnętrzu... Doznaję takiego wrażenia, jak gdybym był... otruty.
Regina (z krzykiem) Otruty?
Makary. Złudzenie — przecie nie ten daktyl...
Regina. Aaach!
Makary. Co ty mówisz?
Regina. Naturalnie daktyl tego... poczciwego człowieka zaszkodzić nie mógł. To chwilowa przypadłość, na którą znajdę lekarstwo w mojej apteczce. (Odchodzi do szafy).
Makary (coraz bardziej słabnącym głosem). Reginiu... Ja chyba... umieram... Ściska... kłuje... szarpie... Reginiu?
Regina. Co, ojcze?
Makary. I ty wierzysz, że dusze są nieśmiertelne?
Regina. Wierzę.
Makary. Więc ja gdzieś w przestrzeni spotkam mojego Aurelego i Cecylię, nigdy z nimi się już nie rozłączę. Prawda? Jak to lekko umierać z tą wiarą...
Regina. Nie, ojcze, ty tylko jesteś znużony, zasypiasz, potrzebujesz odpoczynku...