Strona:Pisma V (Aleksander Świętochowski).djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Morton. Przepraszam, ale rozumujesz pani jak konwalia rosnąca pod lasem, po którym ma przejść trąba powietrzna i wyłamać drzewa. A przytem, jak się pani zdaje: kto ostatecznie rozkiełzna tę burzę i ujmie w swe ręce jej wodze? Handlarz niewolników, najpotężniejsza siła w Afryce, u nas Tipu-Tip.
Regina. Czemuż go osadnicy europejscy niezgnębią, nie wypędzą, nie...
Morton. Bo on jest tylko jednym kręgiem olbrzymiego węża, bo go się boją, bo (ciszej) mają z nim lub innymi handlarzami niewolników tajemne układy.
Regina. I wy? I anglicy?
Morton. Wolno mi tylko odpowiedzieć pani ogólnie, że i my... jesteśmy... przez nasze interesy... poniekąd skrępowani.
Regina. O, ziemio, jakże ty podłością cywilizowaną obrosłaś! Panie Morton, przecie chyba przywiodła cię tu życzliwość dla nas. Co mamy robić?
Morton. Kiedy tu osiedlaliście się, radziłem nie drażnić Tipu-Tipa.
Regina. A teraz?
Morton. Gdzie ojciec Makary?
Regina. Wyjechał do Zanzibaru ze skargą na tutejsze Towarzystwo niemieckie, które rozpaja wódką i buntuje naszych murzynów.
Morton. A teraz radzę państwu, jak tylko ojciec Makary wróci, porzucić wszystko, siąść na mój okręt i uciec dokądkolwiek, gdzie są warunki większego